czwartek, 5 marca 2015

Przyznam się wam, że nie przepadam za polskimi filmami. Może to z tego powodu, że w naszym kraju królują głównie komedie romantyczne, które niekoniecznie bawią. Mimo wszystko raz na jakiś czas zdarza się, że coś obejrzę. Ba, nawet okazuje się, że nasi rodacy mają coś ciekawego do zaoferowania. "Róża", "Pokłosie", czy "Ida" to naprawdę dobre filmy. Tego samego nie można niestety powiedzieć o "Supermarkecie", najgorszym filmie jaki w życiu widziałem.
Do "Miasta 44" podchodziłem z wielką nadzieję, w końcu to Komasa nakręcił ten film. Człowiek , który stworzył "Salę samobójców", całkiem niezły film. Niestety tym razem podwinęła mu się noga.


"Miasto 44" opowiada oczywiście o powstaniu warszawskim. Naszym głównym bohaterem jest Stefan, syn znanej aktorki, wdowy, która usilnie próbuje odgonić od niego myśli o uczestniczeniu w powstaniu. Jednak trudno nie myśleć o pomocy powstańcom, gdy twoja dziewczyna i znajomi są w konspiracji. Zaczynając o drobnych przysług dla dziewczyny, Stefan coraz bardziej angażuje się w przygotowanie do powstania. Brzmi ciekawie, prawda? Niestety później już tak pięknie nie jest.

Zacznę od tego co irytowało mnie najbardziej, czyli od narracji. Jest strasznie chaotyczna, film co chwile przeskakuje do innego momentu i nawet nie mamy czasu się zastanowić co się właśnie stało i czy ta scena to kontynuacja poprzedniej czy też reżyser znów postanowił bez powodu przeskoczyć do czegoś innego. Tu pojawia się też kolejny problem - wizje bohatera. Stefan co jakiś czas, zakłada że pod wpływem wojennych przeżyć, ma przebłyski swojej wyobraźni, a przynajmniej tak to wygląda. Na przykład jest scena, w której całuje się z Biedronką, koleżanką swojej dziewczyny. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że pocałunek odbywa się w czasie ostrzału, a para stoi po prostu na widoku i pociski fruwają oraz dziwnie zakręcają w okół nich, nie raniąc nikogo. Ja rozumiem, że to miała być metafora, ale czego? Takich scen jest dużo więcej i wydają się nie mieć w ogóle znaczenia, czy przesłania. Sumując chaotyczną narracje i metaforyczne sceny, widz kompletnie nie wie co się dzieje na ekranie. To nie jest ta niewiedza i zmieszanie, podczas którego musisz się zastanowić nad sensem scen. Po prostu nie wiadomo czy to się stało naprawdę, czy to wymysły Stefana. To jest ciekawe, ale tylko wtedy gdy używa się tego odpowiednio.
Chociaż przyznam, że ostatnie sceny wyszły świetnie i faktycznie można było wyczytać ciekawą metaforę.

Film cierpi też na masę idiotycznych scen. Przykładem może być chwila w której wybucha niemiecki czołgi, przejęty przez powstańców. Pojawia się wielka chmura  dymu po wybuchu, a później... z nieba zaczyna padać krwawy deszcz... dosłownie!  Z nieba spadają szczątki ludzkie... i to trwa z dobre 2 minuty. Czy ktoś nie powiedział Komasie, że nawet tak wielki wybuch nie ma takiego efektu? Rozumiem jakby to był jakiś przerysowany film, w którym duża ilość krwi  ma jakieś drugie dno, ale tu jest to tylko w tej scenie. Po co to? Chciał pokazać jak bardzo wojna jest zła? Przecież już to widzimy, patrząc na inne sceny. Takich głupot zobaczycie jeszcze więcej.
Mam też wrażenie, że ogólnie scenariusz kuleje, dlatego zdecydowali się na tak chaotyczną narrację - może nikt nie zauważy! Bo poza głupotą jest też okropna płytkość wątków. Wątek miłosny przez chaotyczne sceny nawet nie ma kiedy się rozwinąć i w ogóle nie czuć chemii między bohaterami. Nagle pojawiają się wątki, które nie wiadomo kiedy się zaczęły i nawet się nie kończą.

Jak już jesteśmy przy deszczu krwi. Komasa za wszelką cenę chce sprawić by film był jak najbardziej efektowny, że aż przechodzi w skrajność. Niestety efekty specjalne mu nie wychodzą. Ludzie, którzy  po wybuchu wyglądają jak odlatujące latawce. Zupełnie nierealnie zachowujące się ciała. W filmie też często pojawia się spowolnienie czasu, bardzo często i nie ma to żadnego uzasadnienia! Ot tak po prostu ma wyglądać super, niestety tak nie jest, bo spowolnienie jest użyte w momentach, w których jest niepotrzebne. Spowolnienie czasu łączy też z muzyką. O ile Tyle było dni, Marka Grechuty sprawiło się świetnie, to dubstep(tak!) był dla mnie kompletną przesadą.


Żeby nie było, że tylko znęcam się nad tym filmem. Było sporo świetnie nakręconych scen, szczególnie grupowych, gdzie faktycznie można zobaczyć talent Komasy. Cudownie wyreżyserowane, klimatyczne, pokazujące wiele wątków. Niestety po tym przychodzą sceny efektowne i "metafory", które wszystko psują. On po prostu nie radzi sobie z batalistycznymi scenami. W plusach muszę też wspomnieć o Józefie Pawłowskim, który gra Stefana. Widać, że chłopak ma talent, niestety scenariusz i reżyser strasznie go ograniczają. Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy go w filmie, w którym będzie mógł się wykazać. Reszta aktorów zagrała najwyżej średnio, często widać teatralność w aktorstwie niektórych osób.


"Miasto 44" to po prostu strasznie słaby film o wojnie, który swój potencjał traci przez spłycenie wątków, głupoty scenariuszowe i chaotyczną narracje. Jan Komasa wybrał sobie też moment w historii, który jest niejednoznacznie odbierany. Dla jednych powstanie było niepotrzebną głupotą, inni chwalą odwagę powstańców, którzy przeciwstawili się okupantowi. Straszna szkoda, że film narzuca nam ocenę powstania i nie pozwala nam samemu zdecydować. Na każdym kroku pokazuje wyłącznie to jaka wojna jest zła, jak to beznadziejnie ludzie skończyli walcząc o odbicie Warszawy, jak sami mieszkańcy uciekający z miasta krzyczeli "Rozwaliliście całe miasto!".
Wielka szkoda, że tak ciekawy temat skończył się słabym filmem.

Oczywiście jeśli komuś się film podobał i widzi go zupełnie inaczej, to chętnie wysłucham czemu, bo strasznie mnie zaskoczył fakt, że niektórzy oceniają ten film 9/10, a nawet 10/10. Piszcie w komentarzach waszą opinię.

0 komentarze:

Prześlij komentarz